Strona:Przybłęda Boży.djvu/322

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

opuszczone b potknęło się nieznacznie i wpadło w cichutkie a, w oktawowe tremolo smyczkowe a-moll (prawda, nikt nie wiedział, że do a-moll jest tak blisko?) i już jesteśmy na początku, w pustych kwintach smvczkowych tajemniczego szmeru.
Przetworzenie tematyczne pierwszego rozdziału odbywa się oto w najskąpszej prostocie konstrukcji, w najdelikatniejszej subtelności odważania i wykańczania szczegółów. Takim szczegółem, pełnym bogatej inspiracji, jest 29-ty takt „przetworzenia“; w zespole drzewnym obudziła się dziwna rozmowność: w zdyszanym dialogu klarnety z fagotami wymawiają krótką frazę z pięciu tercyj złożoną, zaraz ją obój powtórzył — i jeszcze, jeszcze — aż wszystkie razem utkną w cudnie raptownem ritardando, jak zaśnięcie dziecka. — W przepysznem urozmaiceniu przesypuje się, przelewa i przewala pierwszy temat — co za bogacz, co za pan z panów! — i ostatni — ile czarów! — znów to wyraziste, przedsenne rozgadanie w grupie drzewnych instrumentów — i ścichnięcie w czterech oderwanych, przepięknie cierpkich akordach... Tematy i motywy popodnosiły głowy, każdy chce być lepszy, każdy chce wyrazić wszystko. To wszystko już było, bez wyjątku było przedtem, ale teraz jest pokazane zewsząd, wyzyskane, wytrzymane i wypowiedziane w pełni. W basach formuje się uporczywa figura staccatowa, natrętnie monotonne, chropawe, widmowe ostinato, podczas gdy wiolin w najnieprawdopodobniejszych metamorfozach powtarza ostatni fragment pierwszego tematu, słychać jakiś pomruk mistycznych kotłów — inna część tematu wchodzi na warsztat, teraz śpiewna i smętna, płynąca na szeroko rozstawionych pizzicatach basowych. Nakrywa ją rzęsista chmura spadającego tutti, sforzandowanych miarowych akordów szesnastkowych. Potem przez usta oboja powraca w swej arytmicznej akcentacji temat