Strona:Przybłęda Boży.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

strumentach i duszach grożą pęknięciem, zjawia się wielki ratunek, sygnał trąb zwiastujących wolność i radosny triumf światła.
Zakończenie, epilog zamkniętego dramatu, jest wyrównaniem przeładowanej atmosfery. Hymn radosnego upojenia, powracający uśmiech słońca, kończą się w szumnym zespole solistów i chóru, z mocą i pyszną strukturą zbudowanego finału, który w swej dziwnej prostocie motywicznej zwiastuje późniejsze hymny wielkiej radości; niby dalekie proroctwo Symfonji Dziewiątej. W całości dzieło wydaje się w swym rozmachu torować drogę operze romantycznej, którą ukoronował Karol Marja Weber, jeden z entuzjastów scenicznego utworu Beethovena.
Powyższe refleksje obracają się dokoła ostatecznej redakcji „Fidelia“ z roku 1814, czyli obecnej jego postaci. Pierwotne ujęcie odbiegało od niej znacznie. Nużąca rozwlekłość była przyczyną powolności tempa w rozwijającem się działaniu dramatycznem. Nieskończone powtarzania tekstu w śpiewie odbierały akcji wszelkie pozory życiowej prawdy. Granic fizjologicznych głosu ludzkiego nie respektował zbytnio kompozytor.
Złośliwe fatum, jakie od początku zawisło nad losami opery, znacznie bezwzględniej uwzięło się na nieszczęsną jej uwerturę. Zmieniała całkowicie postać aż cztery razy. Pierwsza, w c-dur, nie dorastała do wielkości tematu. Wykonanie jej nie rozgrzało nikogo. Beethoven, sam uznając jej powierzchowność, odłożył manuskrypt do archiwum. Druga uwertura, która poprzedziła pierwsze przedstawienie „Fidelia“, wchodzi, w przeciwstawieniu do pierwszej, śmiało w sam środek muzycznych problemów. Pierwsza usiłowała wprowadzić w nastrój dzieła i w tej swojej intencji załamała się całkowicie. Druga, dając nura w kipiące fale beethovenowskiego patosu, stała