Strona:Przybłęda Boży.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

skrzypiec, przerywane drzewnemi ciosami, jak stuk w odrzwia, co się za chwilę otworzą.
I stanęły rozwarte szeroko — i popłynęła z jasnej czeluści słodycz hymnu, jak ostatnie spojrzenie pięknej męczennicy. I wsłuchało się i znieruchomiało w hymnie — i znowu odkrzyknęło — i cisza — a zakażdą sylabą milczenia sto ust rozszeptanych, wołających — już nie skargą, ale pragnieniem, które, na Boga, jest jeszcze, jest, bo póki życia, nie wypełni się w objawie, pragnieniem jest, mój Boże, pragnieniem, pragnieniem...
I potężnieje, kotłuje się w kłąb oparu, w którym jest wszystko — i na świat kładzie się chmura ciężka. Wrócił bohater! Palmy pod stopy! Wyściełać drogi jego! Mostem kłaść się nad przepaściami! Żywem ciałem! Już nikt nie jest zbłąkany daleko, wszyscy tu, wszyscy głos mają wielki, wszyscy razem roztańczyli się w kolosalnym rytmie marsza, który tylko temu bohaterowi przypisany, przez niego tylko stworzony, na chwałę im wszystkim, na zadziwienie Boga! Hymn pragnienia i bohaterstwa marsz — pieśń dążącego i zdobywcy pozauny! A dalej — jeszcze krok — wszystko umilkło — i organy jakieś (oboje, potem smyczki — Poco andante) inaczej, po swojemu, powtarzają wolny śpiew wolnego człowieka, jego zamodlenie ciche i nad sobą zwycięstwo. Chwila — a już cała orkiestra, cały ten huf hartowny wpadnie w śpiew organowy i spotężni go postokroć. To musi poszybować, to musi z gór na gwiazdy runąć, zawstydzić globy blaskiem, strącić księżyce i nowe wiry wszechruchu rozżagwić w kosmosie! Siedm razy wali grzmot! Jazda poczęta! W chybocie rozpędu mijają, lecą, lecą, lecą...!
Teraz puść sługę Twego w pokoju.
Symfonja Heroiczna jest.
Już zawsze lecieć będą, zawsze.