Strona:Przybłęda Boży.djvu/030

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

matka-brat — matka-przyjaciel — matka-łza — matka-symbol — matka-miłość...
Opieram się o surdut podchmielonego ojca, który z handlarzem targuje cenę matczynej garderoby — i na ten surdut szanowny padają moje pierwsze, twarde łzy. A te łzy są słone, są brutalne, to są ostatnie, zawzięte łzy bardzo dorosłego smarkacza, to są łzy podnieconej bestji, która oto losowi mówi: Koniec! Łez mi więcej nie wyciśniesz!! Na całe życie zamykam się i ani łzy więcej nie uronię. Że życie będzie kamienne, wiem; że życie będzie długie, wiem; że życie będzie nieraz blednąć od bólu, wiem — i że ja mniej twardy od życia i od ciebie, losie, nie będę — też wiem.
Tymczasem ostatni raz, głośno, publicznie, bez wstydu płaczę i opar moich łez ostatnich miesza się z bezecnym wyziewem ojcowskiej wódki.

Ostał sam.
W ogromnem, pustem sklepieniu jego piersi jeszcze się gruz osypywał głucho, poszarpane wichurą drzewa nad głową sterczały nieruchomie. Zaległo milczenie nic nie mówiące, pustka ciszy. Rozpoczęty śpiew bohaterski urwał się nagle, boleśnie. Zwisały krwawe ścięgna potarganych węzłów, brutalne i brzydkie. Otwarła się w całej nagości wyszczerzona nicość, własna małość i w oświetleniu prawdy odsłoniła przeraźliwą odległość tamtych dni, tamtych wzlotów, tamtych mistrzów.
Człowiek robi się mały. Człowiek wtłacza w siebie gwałtem niesforne chęci szybowania, człowiek sam siebie za rękaw ciągnie i pchać się nie pozwala natrętnie między mistrzów. Człowiek mówi sobie w oczy gryzącą prawdę: precz z niegodnemi rękami! Świadomość niedorośnięcia bierz na siebie kornie i podźwigaj