Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.2.djvu/299

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stawszy, robiłbym cobym chciał, a robiąc to, co chcę, sprawiałbym sobie przyjemność, zaś sprawiając sobie przyjemność, byłbym ukontentowany. Kto zaś jest ukontentowany, ten już niczego nie pragnie. Tedy i cała sprawa skończona! Niechaj państwo, albo państwa prędko do łap mi wpadną, a później bywaj zdrów, bracie, do obaczenia, jak mówi ślepiec do niewidomego.
— Nie jest zła ta filozof ja, którą wyłuszczasz, mój Sanczo — rzekł kanonik — przecie niejednoby się jeszcze powiedzieć dało w materji tych grabstw.
— Nie wiem, co tu jeszcze przydać można — odparł Don Kichot. — Ja chcę naśladować jeno wzory, które mi daje wielki Amadis z Galji. Uczynił on swego giermka grabią wyspy stałego lądu. Tedy mogę i ja, bez sumienia szwanku, nadać grabiostwo Sanczo Pansie, który jest najlepszym giermkiem, jakiego kiedykolwiek miał rycerz błędny, żyjący na świecie!
Kanonik zdumiał się niepomiernie temi dobrze ułożonemi bredniami, które Don Kichot przywodził i sposobem, w jaki opisał przygodę rycerza z jeziora, oraz tem żywem wyobrażeniem, co je romanse rycerskie w jego umysł wprawiły.
Niemniej zastanowiła go głęboka ufność Sanczy, który tak gorąco pożądał grabiostwa, przyrzeczonego mu przez jego pana. Tymczasem zjawili się słudzy kanonika, którzy udali się byli do oberży, aby sprowadzić muła, objuczonego żywnością. Rozesłali obrus na zielonej murawie; wszyscy podróżni usiedli pod drzewami, miły cień zsyłającemi, i obiadować jęli w tem miejscu, gdyż podwodnik, jak się rzekło, nie chciał stracić sposobności dobrego popasu. Gdy tak jedli, usłyszeli nagle potężny łoskot i odgłos klekota, dobywający się z pobliskich gęstych krzewów i głogów i wnet ujrzeli piękną kozę srokatą, w czarne, białe i szare plamy nakrapianą, a tuż za nią pa-