Strona:Promethidion (Norwid).djvu/028

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„Bardzo wierzem!”
Krzyknięto, wielce dowcip chwaląc owy,
I o opinjii nie było rozmowy........

Bo tak się w Polsce, tej najtragiczniejszej
Z narodów, każda dyskusja przecina,
Choćby o rzeczy z ważnych najważniejszej,
Choćby o siłę szło, co sprawę wszczyna.
Dowcipność lada, często bardzo krucha,
Skrępowanego prawdy Ugolina
Druzgoce. Cichość nastąpiła głucha,
Jak po zaśpiewie na pogrzeb choralnym,
Jak po zabiciu kogoś choć moralnem,
Jeśli moralnem może być zabicie — ?!!
„Panowie!” — Wiesław wszczął — „czemu milczycie?
Czemu po śmiechu każdym taka próżnia?
Czy nie zabito w lesie tym podróżnia?
Czemu ta cichość, jakby po przestępstwie?
Otóż znów powiem wam, ja, natręt nudny,
Że to po drwinach z prawdy, po odstępstwie!
I...”

Tu zaczęto zżymać się. „Obłudny...
Wykrętarz...” „Człowiek, świata nieznający.”
Szeptano.

„Oh, znam ten świat cudny
I przeto trzymam go tak za puls drżący,
A, w chore oczy patrząc, śledzę życie...!
Znam go, bom spytał was, czemu milczycie?
To dość...”

Tu kilku rzekło: „Gadaj dalej...”