Strona:Profesor Wilczur t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rat. Niech go sobie ma. Ja nie dla niego, on nie dla mnie. Ale pierwszy raz słyszę, żeby się nie było wolno pośmiać. Pan profesor też nieraz ze mną się śmieje...
Wilczur chrząknął i powiedział w zamyśleniu: — Pewno, że wolno.
— No, właśnie. Ja wiedziałam z góry, że pan profesor na mnie się nie będzie gniewał.
— Na nikogo się nigdy nie gniewam, drogie dziecko — westchnął profesor, zasiadając do przygotowanej herbaty. — No, a cóż tu poza tym nowego? U Prokopa wszyscy zdrowi?
— Co nie mają być zdrowi? Dziadzio co dzień mnie pyta, czy od pana profesora wiadomości nie ma o powrocie.
— Przychodzi tu co dzień?
— Z początku to przychodził, ale ostatnimi czasy to się czegoś na pannę Łucję boczy, to i nie zagląda.
Wilczur zdziwił się:
— Dlaczego się boczy?
— A bo on doktora Kolskiego nie lubi. Powiada, że nie wiadomo po co pan profesor pozwolił mu tu zostać. Coś nie przypadł dziadziowi do smaku. A sama nie wiem dlaczego, bo to bardzo sympatyczny człowiek. Kiedy w zeszłym tygodniu pan doktór chciał konie wynająć, to mu nie dał.
— A po cóż mu były konie?
— A do konnej jazdy. Bo pan doktór z panną Łucją to często konno jeżdżą. Konie wynajmują teraz od jednego starowiera z Nieskupy, a siodła od rymarza Wojdyłły z miasteczka. O, tu leżą — wskazała kąt w sieni.
Wilczur spojrzał i skinął głową:
— Rzeczywiście leżą.
— A teraz to pewno doktór będzie musiał wracać do Warszawy bo i miejsca dla niego tu nie ma. Chyba żeby w sieni tu spał, albo w operacyjnym. Tak widzę, że i z tych imienin nic im nie wyjdzie — nie bez pewnej złośliwości zakończyła Donka.
— Z jakich imienin?
— Z imienin pani Pawlickiej. Mieli tam pojutrze jechać do jej majątku. Pani Pawlicka tu sama była i zapraszała jeszcze w poniedziałek. Tam będzie duży bal. Panna Łucja nawet sobie nową sukienkę szykuje. Taką niebieską przybraną tiulem. Ach, żebym to ja sobie mogła taką zrobić!
Profesor dopił herbatę i siedział milczący. Donka kręciła się po pokoju, a wyjrzawszy oknem zawołała:
— O, o! Już wracają. Jakoś dziś wcześniej. Niech pan profesor zobaczy. Przez płot przełażą.
Wilczur zbliżył się do okna. Istotnie przez płot odgradzający dziedziniec od pola przełaził Kolski. Zeskoczył i wyciągnął ręce, pomagając Łucji. Nie było słychać ich rozmowy, lecz widocznie byli rozbawieni i w doskonałym humorze. Zarumieniona twarz Łucji promieniowała wesołością. Śmiali się pa-