— Czy zastałem panią profesorową? — zapytał.
Drzwi otworzył lokaj.
— Nie. nie ma, proszę pana doktora. Ale ma niedługo przyjechać. Może pan doktor zaczeka. Tu już czeka pan Howe.
— Kto taki? — zdziwił się Kolski, który nigdy tego nazwiska nie słyszał.
— Mister Howe. Ten Anglik.
Istotnie w hallu siedział bardzo przystojny, bardzo blady młodzieniec, z monoklem w lewym oku. Ujrzawszy Kolskiego wstał, wolno poprawił monokl, jeszcze wolniej wyciągnął rękę i wymówił swoje nazwisko.
— Cóż to za małpa, — myślał Kolski, i skonstatował, że młodzieniec ma na sobie smoking.
— Mamy dziś szalony upał — zwrócił się doń uprzejmie.
Mr. Howe odpowiedział skrzywieniem jednego kąta ust, co mogło nawet przypominać uśmiech.
— I do not understand. I’m sorry...
Okazało się, że ani słowa nie umie po polsku, ani po francusku. Ponieważ język niemiecki znali bardzo słabo, rozmowy, którą prowadzili przez pół godziny, nikt nie mógłby nazwać ani zbyt ożywioną, ani interesującą, zważywszy i to, że absolutnie nic sobie nie mieli do powiedzenia. W każdym razie Kolski dowiedział się, że Anglik bawi w Warszawie od miesiąca i że swój powrót do kraju uzależnia od pewnych spraw, dla których tu przybył. Dowiedział się też, że w Warszawie Mr. Howe nie zna prawie nikogo poza panią Dobraniecką którą miał zaszczyt poznać na Riwierze francuskiej. Prawdziwą ulgą dla obydwóch był dzwonek oznajmiający powrót pani domu.
Ninę ani zaskoczyła ani zdziwiła obecność Kolskiego. Była w tak świetnym humorze, w jakim jej Kolski nie pamiętał od dawna. Wyglądała przy tym przynajmniej o pięć lat młodziej. Po krótkim powitaniu i paru zdaniach angielskich, rzuconych zblazowanemu młodzieńcowi, zwróciła się w przelocie do Kolskiego:
— Spodziewam się, że bawili się tu panowie dobrze.
— Nie umiem po angielsku — mruknął Kolski.
— Ach, jaka szkoda. Przepraszam was. Muszę się przebrać.
Jeszcze jedno zdanie po angielsku, skierowane wraz z miłym uśmiechem do Mr. Jimmy’ego i znikła w głębi mieszkania, a pozostali panowie z powagą podzielili się poglądem, że jest to piękna i czarująca osoba.
W kwadrans później zjawiła się Nina we wspaniałej wieczorowej toalecie i jednocześnie otworzono drzwi do jadalni. Na stole były cztery nakrycia. Gdy usiedli, pani Nina powiedziała od niechcenia po polsku:
Strona:Profesor Wilczur t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/011
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.