Strona:Profesor Wilczur t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niechże pan zostawi swój kapelusz — przynaglała go. — Chodźmy.
Mówiła to tonem zgorszenia.
Pani Nina śniadanie jadła z apetytem nie przestając mówić. W pewnej chwili niespodziewanie rzuciła pytanie:
— I cóż się dzieje z pańską lekarką?
Powiedziała to lekkim tonem, lecz Kolski od razu najeżył się:
— Nie wiem, proszę pani. Jest poza Warszawą.
— I nie pisujecie do siebie?
— Nie — skłamał.
Pieszczotliwie położyła dłoń na jego ręku. Wiele dałby za to, by móc ją brutalnie odepchnąć.
— Widzi pan, panie Janku. Mówiłam panu, że to panu przejdzie. Czas robi swoje.
— Zapewne — mruknął niechętnie.
Był do głębi dotknięty jej słowami i gwałtownie szukał w myśli sposobu zemsty. Nie wiadomo dlaczego przyszło mu do głowy, że sprawi jej przykrość, jeżeli posądzi ją o jakieś bliższe stosunki z rotmistrzem Korsakiem. Widywał go w domu Dobranieckich dość często. Rotmistrz wprawdzie zachowywał się zupełnie poprawnie, nie można było jednak nie zauważyć, że jego uroda, rzeczywiście nieprzeciętna, podobała się kobietom.
— Czy pani równie łatwo zapomni rotmistrza Korsaka? — powiedział po pauzie.
Spojrzała nań ostro:
— Co pan przez to rozumie?
Wzruszył ramionami:
— Ja nic.
Zaśmiała się swobodnie:
— Wie pan, że czułabym się dotknięta pańską aluzją, gdyby nie jej absolutna bezprzedmiotowość i gdyby nie przekonanie, że pan o tym wie doskonale.
Opuścił oczy. Istotnie posądzenie pani Niny o romans z rotmistrzem było równie nieuzasadnione, jak posądzenie jej o romans z pierwszym lepszym spotkanym przechodniem. Zdawał sobie sprawę, że jego złośliwostka chybiła celu i mruknął:
— Nie była to żadna aluzja.
Nie przestawała się uśmiechać:
— Owszem, była. I pod pewnym względem sprawiła mi przyjemność.
— Przyjemność? — zdziwił się.
— Tak, przyjemność. Dała mi niezbity dowód, że pan jest o mnie zazdrosny.
Chciał wzruszyć ramionami, lecz opanował się i powiedział:
— O zazdrości nie może być tu mowy.