Przejdź do zawartości

Strona:Profesor Wilczur t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Natura kobieca po raz pierwszy w życiu wydała się Wasylowi pełną nie zgłębionych tajemnic i zasadzek.
Na to jednak nie było rady. Z drugiej strony Wasyl zdawał sobie sprawę z własnych walorów. Wiedział, że niejedna dziewczyna w okolicy chętnie by się zań wydała, już nie tylko dlatego, że dziedziczył po ojcu młyn, zasobne gospodarstwo i, jak ogólnie mówiono, sporo oszczędzonych pieniędzy, ale i z tej racji, że cieszył się najlepszą opinią. Za spódnicami nie latał, po karczmach nie chodził, pracę swoją znał, a przy tym nosił się czysto, zgrabny był, uchodził za przystojnego i nikt go jeszcze niezdarą ani głupim nie nazwał.
Toteż w medytacjach swoich i te atuty brał pod uwagę, nie tylko strony ujemne, a teraz, gdy dowiedział się od Wilczura, że ojciec żadnych konkretnych zamiarów co do jego przyszłości nie ma i że synowej mu wybierać nie myśli, uczuł się znacznie wzmocniony w swojej pozycji. Następstwem tego poczucia było uświadomienie sobie nieprzepartego przekonania, że żyć na świecie nie potrafi bez tej właśnie dziewczyny. Przez cały dzień pracy układał sobie w głowie, jak do Donki przystąpić, jak zacząć z nią rozmowę, co powiedzieć. Wieczorem, gdy się już przebrał, miał wszystko ułożone i niby od niechcenia zaproponował Donce, gdy znaleźli się razem przed domem:
— Haki na ryby mam przygotowane. Czy nie pojechałabyś ze mną łódką zastawiać je na górnych stawach?
Nie patrzył jej przy tym w oczy jakby się obawiał, że z jego spojrzenia wyczyta całą niezwykłość tej pozornie zwyczajnej propozycji. Donka jednak widocznie nie miała żadnych podejrzeń, gdyż zgodziła się od razu:
— Za chwilę — powiedziała. — Tylko wezmę stare kapcie.
— A śpiesz się — krzyknął za nią, — bo najlepiej zastawiać o samym zachodzie.
— Dobrze, dobrze — krzyknęła mu już z sieni. — Poczekaj minutkę.
— Pójdę do łodzi, wodę wyleję — zawołał.
Chciał jeszcze trochę zyskać na czasie i ruszył w kierunku stawu. Łódka istotnie trochę przeciekała i trzeba było czerpakiem wodę z dna wylać, potem zsunąć ją z brzegu, na dziobie ułożyć haczyki z przynętami tak uważnie, by sznurów i włosia nie poplątać. Nim skończył te zabiegi, nadeszła Donka. W różowej perkalowej sukience w czerwone kwiatki, suto marszczonej w pasie i białym kołnierzykiem spiętej pod szyją, wyglądała tak ładnie, że Wasyl wolał wcale na nią nie patrzeć.
— Całkiem mi się wszystko pokręci — myślał — i nic mądrego nie powiem.
Łódź ześlizgnęła się chybko po piasku i wiosła zanurzyły się w wodę. Nad lasem wisiała wielka czerwona napęczniała kula słońca dotykając rąbkiem najwyższych koron drzew. Na lekko pomarszczonej powierzchni stawu droga ku słońcu zna-