Strona:Pro Arte r5z2.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
PRO ARTE7


...Poskrob moskala, najdzie się tatarzyn. — Patrzymy na tak zwany bolszewizm. Czy chodzi o „gruby materjalizm“ niemieckich socjalistów: o to, że człowiek jest tem, co je? (Argumenty przeciwne dziwnie tracą na mocy, gdy wychodzą z uduchowionych ust bardzo dobrze odżywionych ludzi). Rozumuje się radykalnie: zrównać wydajność pracy mózgowej z wydajnością mięśni — odtąd inteligent przestanie być burżujem. Wielceśmy radzi! W praktyce ulega się tymczasem wrażeniu, że mięśnie górą, zalety mózgu bardzo postponowane. — Czy Nemezis dziejowa? — Bunt... aniołów: precz z pyłem bibljotek, precz z apoteozą homunculusa o wielkiej głowie na pajęczem ciałku! — To wie Ktoś, kto patrzy na wszystko z wyniosłej góry. — —
Ale i patrzący zbliska wyczuwa — tam, w tej orgji, którą broczy czarnoczerwony Sfinks — Rosja, wyczuwa kłębienie się czegoś więcej nad materjalne głody. — O, duszo rosyjska, dziwne rzeczy wie o tobie, kto ciebie raz pił — kto zaraził się choć na chwilę tęczą twoich grzechów — cnót, które nie znalazły zastosowania: bo cnoty rosną tylko pod wolnem niebem. Duszo, prosta gołąbko, patrząca uśmiechem dziecka z oczu starego człowieka, co tarzał się w erotycznym odmęcie sodomskich praktyk starowierczych, co przysysał się chciwie do najwytworniejszych uśmiechów intelektualnych Zachodu ...kochał się w Heinem, w Wildzie, w Anatolu France — i w Nietzschem!.. kochał niebo Hellady, kochał i nienawidził Polskę, jak Judasz — Chrystusa; ślizgał się jak wąż, świadomy zła i dobra, po kwiatach i bagnach, z wyrafinowaną perwersją bizantyńczyka — robiąc z nocy dzień... ach, dlatego, że w nocy ciemno: więc trzeba wmawiać w siebie słońce, kiedy brak sił wyczarować je cudem za cenę pracy wieków. Rosyjski Irydjon dopiero rzucił pierścień cezarów na stos. Śmieje się... kto? Antychryst-Masynissa?! — Baczmy, aby nie zbłądzić.
Czegoż ci brak, wielka chora duszo? — Woli. — Pęd naoślep, mołodzieckie — niczevò! — nihilistyczne: napľevàť! — Czy mamy jednak prawo sprowadzać dusze rosyjskie do wspólnego mianownika — nihilizm? — Siczowy kozak rzucał się w złotogłowiu do smoły: wychodził znów prostym wojakiem — a wprzódy żył dzień, jak magnat. Chan stroił Karakorum, czarną stolicę swoją, w białą purpurę — na dzień jeden: poczem odzierano pilśnię z aksamitów śnieżnego przepychu. Nie pozwalają sobie zaporożec i mongoł na żaden „Blaumontag“: czy to nie zakrawa na szczyt wyćwiczenia woli, to śmiejące się dziko — dziś na wozie, jutro pod wozem, to pyszne sobiepaństwo?! — Baczmy, aby nie zbłądzić.
Spokojny germanin, Foerster, pisze dla młodzieży dość uderzającą przypowiastkę o Prometeuszu w okowach. Prometeusz ściągnął ogień z nieba na ziemię: ogień zrodził rzemiosło i sztukę. Za karę — okowy. Ludzkość zasmakowała w komforcie, w wykwincie — stała się niewolnicą swoich szat — mebli — domów... Precz z miastem i wsią! Niech żyje koczownicza jurta! — Nie. Spokojny germanin tak nie będzie wnioskował.
Idźmy wgłąb. Czysty, wylany w przyjaźni, dobry dla wszystkiego, co żyje, mistrz — Epikur, uczył władzy nad tem, co mam, co biorę. Ludzie słabi, zdemoralizowani swym brakiem woli — baczność! — wypaczyli jego naukę: jakoby uczył tylko mieć i brać, jakoby szczęście uzależniał tylko od tego, co mam i biorę... Nie, co innego zgoła znaczy jego carpe diem! Pamiętamy przecież skądinąd powiastkę o Aleksandrze Macedońskim, jak spragniony — wylał wodę z przed swoich ust — rozmyślnie: bo nie chciał być jedynym pokrzepionym, skoroby dla jego żołnierzy tej wody nie stało! — To miłość bliźniego. — Młody Aleksander spędzał noce nad księgami, trzymając w dłoni kulę ołowianą nad mosiężną miednicą: kula spadała z brzękiem, budząc sennego do dalszej pracy. — To właśnie wola.
Zapominamy o gawędach moralnych, które zna każde dziecko, nie rozumiejące jeszcze rozkoszy dobrze skierowanego wysiłku: mój Boże! bo dziecko nie zleniwiało, nie przestało być poetą — nie potrzebuje żadnej ekspiacji — radością trudu jest mu piłka i gonitwa, i wiele rzeczy... bezcelowych i nierozumnych! — Ktoś pochwalił siebie, że robi tylko to, co chce, to znaczy — o ile chce, o ile zezwala; tem samem zdarza mu się nie robić tego, co chce, czego mu się