Strona:Posażna panna.djvu/045

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  44  —

dacz. Była racya, słowo honoru! pełno słomy, gotowiśmy się upiec, słowo honoru!
— Jak we Florydzie byłem plantatorem, spaliłem od papierosa kilkaset pudów bawełny, dodał trzeci partner i rozdał karty.
W tej chwili przeciągnął przez poddasze wiatr tak silny, że sędzia rzucił się jak długi na najbliższy siennik, a pułkownik otulił dłonią troskliwie świecę, chroniąc ją od nagłej śmierci.
Przyczyną przeciągu było otwarcie drzwi przez Plichtę i towarzyszy, których wicher zmusił do opuszczenia werandy.
— Ha! co widzę? pułkownik? zawołał Plichta. I karteczki! wybornie!
Come sta signor dottore? rzekł właściciel hiszpanki, ściskając dłoń Plichty.
Molto niedobrze!
— Zagrasz pan z nami? na czwartego?
Con amore!
— Pan konsyliarz Plichta — przedstawił pułkownik właściciela tegoż nazwiska swoim towarzyszom — pan major Krypski — dodał wskazując na łysego brodacza — były mój nieprzyjaciel, biłem go pod Garibaldim; pan Drabik — wskazał na długiego blondyna — były dyrektor kwarantanny w Sinope.
Dyrektor kwarantanny zrobił miejsce dla nowego partnera na kawałku siennika. Konsyliarz wziął karty z zadowoleniem w rękę i rzekł odwracając się:
— No, moi przyjaciele, lokujcie się jak możecie. Weźcie Kazia w środek, żeby mu ciepło było, Majorze, zadawaj!
Tymczasem wiatr dął coraz mocniej.
— Słowo honoru, wieje — ozwał się major. — Dyrektorze! zatkajno okno jakim surdutem.
Naprzeciw drzwi było w poddaszu okienku, niczem niezaopatrzone. Szybę przed laty już wybito. W ten otwór, wpuszczający do wnętrza ostry wicher, wetknął dyrektor kwa-