Strona:Posażna panna.djvu/042

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  41  —

a staw odbija czarną barwę tylko z powodu głębokości i ciemnego otoczenia gór. Potem szliśmy po śniegu ku Zawratowi.
— Po śniegu! zdumiał się sędzia, to można nogi przeziębić...
Plichta szturknął go pod bok i spojrzał nań tak groźnie, że sędzia omal się w język nie ugryzł.
— Droga pod górę musi być bardzo uciążliwa?
— Idzie się prawie prostopadle. Z dołu patrząc myślałbyś, że jeden stoi drugiemu na głowie. Po godzinnym marszu, stanęliśmy wreszcie na Zawracie, t. j. na przełęczy czyli przejściu między dwoma szczytami góry, na wysokości 6877 stóp nad powierzchnią morza. Cudowny widok!
— Cudowny, powtórzył za Kolskim Cichocki, ale drugi raz wybiorę się tam tylko balonem. Co za zmęczenie drapać się na taką wysokość, zwłaszcza na wyścigi!
— Jakto na wyścigi?
— Władek nie chciał nam nic dać jeść, ani pić, aż na samym Zawracie, aby nam dodać bodźca. A że nam się jeść porządnie chciało, więc spinaliśmy się na wyścigi ku górze, aż nam tchu brakowało!
— Przepędziłem trochę mieszczuchów, rzekł Kolski z zadowoleniem. To też jak się dorwali do tłómoka na Zawracie, to ani spojrzeli na cudny widok: w dole, głęboko, Pięć Stawów, dokoła najwyższe szczyty, przez przerwę między niemi widać całą dolinę Liptowską, ozłoconą promieniami słońca, jakby ziemię obiecaną! Lecz oni woleli obiecaną wędlinę! Ztamtąd przez zawaloną głazami dolinę, przez Świstówkę nad Siklawą, przybyliśmy tutaj po 12-godzinnym marszu.
— Dwanaście godzin! zawołał sędzia. Ciągle piechotą!
— Niestety, na turniach nie znajdziesz fiakra, odparł mu Cichocki. Dokoła cisza i pustynia, jedyny głos, jaki usłyszeliśmy, był to głos — psa pasterskiego, ujadającego przy stadzie owiec. A jakżeż panie się bawiły w drodze?
— Bardzo dobrze — wytrzęsła nas fura. Połowę drogi