Strona:Posażna panna.djvu/040

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  39  —

w obronie Wagnera. Mijał czas wśród dysputy, cienie zaczęły się przedłużać, słońce poczęło chylić się za góry, aż nareszcie stanęli w Roztoce. Tu kończy się droga wozowa (o ile pas wyboi i kamieni drogą nazwać można), fury zostały w szopie, a całe towarzystwo ruszyło ostatnim wysiłkiem cudowną leśną ścieżyną do upragnionego celu. Nareszcie po półtoragodzinnym marszu zatrzymał się góral na czele idący, wyciągnął rękę z toporkiem i rzekł:
— Morskie Oko!
Wszyscy stanęli nagle na zakręcie, z którego niespodzianie odsłonił się wspaniały widok.
Wśród wysokich, dzikich, poszarpanych, gdzieniegdzie śniegiem pokrytych stromych gór, toczyło lekkie fale ciemno-lazurowe jezioro. Brzogi, ubrane wiankiem kosodrzewiny biegły w dal, aż na drugiej stronie jeziora malały dla oka do wielkości drobnych mchów... Lecz do brzegów tego jeziora jeszcze kwadrans drogi!
— Ach, już ledwo idę, tak jestem zmęczona! westchnęła panna Adela, nie wiem doprawdy, czy dojdę.
— Jeszcze chwilę wysiłku, bądź pani mężczyzną! — dodawał jej otuchy i wytrwałości sędzia.
Nareszcie zbliżyli się do brzegów jeziora. Mnóstwo gości snuło się do koła, wywołując od czasu do czasu wielokrotne echo wystrzałami z pistoletów.
Nad samym brzegiem stoi dom z grubych palów złożony, iście muskularnej budowy, od dołu do góry utatuowany wyrzynanemi nazwiskami podróżników. To schronisko dla turystów, imieniem uczonego badacza Tatr, Staszyca, nazwane. Od strony jeziora ciągnie się wzdłuż budynku weranda, na której czekają już Kolski, Cichocki i Plichta, wyciągający nogi po męczącym pochodzie przez góry. Gdy zoczyli zbliżających się Armanów, zbiegli z werandy na powitanie! Kolski, kulejąc trochę, wprowadził przybyłych, pouczając ich po drodze, że Morskie Oko, a właściwie Staw Rybi, ma 59 morgów po-