Strona:Posażna panna.djvu/023

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  22  —

cie mają próbę teatru amatorskiego o szóstej — kłamał Plichta. — Patrz! ani jednej chmurki na niebie!
— Ha! to się przejadę.
Cichocki schwycił Spisowicza pod ramię, bojąc się, aby się nie cofnął i własnoręcznie wsadził go do bryczki. Plichta wrzucił zawiniątko z wiktuałami w siano, opakował troskliwie butelki i krzyknął:
— Jedź!
— Stój! zawołał Spisowicz — popołudniu może być chłodniej, wezmę jeszcze jeden pled.
Plichta zeskoczył z bryki, przyniósł pled z domu, wygramolił się znowu do bryki i krzyknął:
— Jedź!
— Stój! stój! — zawołał znowu sędzia.
— Cóż jeszcze do licha?
— Jestem głodny.
— Są tu wiktuały. Jedź! wio!
Nareszcie ruszyła bryka, wioząca trzech przyjaciół i ich losy. Przebyli już z milę drogi, gdy nagle na leśnej polance dojrzeli Kolskiego, biegającego za koniem to tu, to tam.
— Władziu! Władziu! — krzyknął nań Cichocki — cóż ty za sztuki wyprawiasz?
— Przeklęta szkapa!
— Zdaje mi się, że łatwiej ci będzie usiąść na katedrze, niż na koniu. A gdzież reszta towarzystwa? Przecież razem pojechaliście?
— Razem, razem... z początku wszystko szło ślicznie, nagle mój koń zszedł z drogi do rowu i począł sobie szczypać trawę. Ciągnę za uzdę, koń się obraca na miejscu i szczypie dalej. Ciągnę w drugą stronę, on się obraca w drugą stronę i szczypie dalej trawę. Wołam Narwalskiego, on chce mi przyjść w pomoc, ale znów jego koń nie chce nawrócić. Bije go, a koń jak ruszy z kopyta, tak mój Narwalski, jak strzała, posunął naprzód, trzymając się konia za szyję, za nim ruszyły konie reszty towarzystwa — za chwilę widziałem tylko chmurę pyłu