Strona:Pogrzeb Shelleya.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gromami z nieb porwanemi;
Ludzi gu bogom wznosiłem,
Bogi chyliłem ku ziemi.
Jam jest myśl ludzka, ja wrę, ja żyję,
Ja czołem niebios dotykam,
Lawę wulkanów i wichry piję
I w głębie ziemi przenikam.
O, nie tryumfuj! Przez burze i kiry
W twe samolnbne polecą szafiry
Te duchy wieczne i niezwyciężone,
Co mają ze mnie serce wytężone
W światło, harmonią i ciszę!
Ty, co wśród iskier tych giniesz płomiennych,
Tyś nie ostatni z tych duchów promiennych,
Co światło bogów przynoszą na ziemię:
Nadejdzie kiedyś niezwalczone plemię.
Co strąci z niebios Jowisze![1].

Zamilkł Promotej, a za nim świetlany
Nadbiegł chór duchów, co klękały w części
Przed tym, którego duch niewyczerpany
Wysnnwał treść ich ze swéj własnéj treści.
Więc idzie Jante; z nią wróżek królowa —
Mab; z nią Beatrix biała i skrwawiona;
Z nią czarodziéjka Atlasu tęczowa
I Cytna, piękna kochanka Laona.
Dusze, co tęsknią — kochają i płaczą —
Te, co miłości spragnione dyademu,

  1. Obłok, wiatr zachodni, Alastor, Prometeusz i dalsze postaci — są wyjęte z poematów Shelley’a.