Strona:Pogrzeb Shelleya.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wpijał się w oczy te, jak pasorzyty
W krew się wpijają — i soki ich sączył
I w węgiel zmieniał czyste ich błękity
I wieszcz wypłakać wszystkich łez nie skończył —
Niewypłakanych łez — a było tyle
Tych łez, co mieści głodu, nędzy, zbrodni,
Klęsk, hańby, kajdan — życie, co trwa chwilę.

Łzy jego zbiérać przyszedł wiatr zachodni

Bracie mój! Ja twym duchem będę. Twe marzenia,
Twe łzy i twoje czucia przeleję w naturę.
Z ognia wyrwę — w swe własne przetworzę jej tchnienia.

I uniosę jak falę, jak listek, jak chmurę.
Światy niemi okrążę, jako nicią srébrną
I treścią ich rozlotnię wszystkich łez gorycze:
Otworzę wszystkim blaskom krainę podniebną
I zbratam to, co wrogie, złamię co zbrodnicze!
I od kraju do kraju, od włości do włości
Iść będę, aby ziemię, pogrążoną we śnie,
Obudzić i twe słowa powtórzyć ludzkości,
Aż z omdlenia powstanie, aż z martwoty wskrześnie.

Niewidzialny, twą pieśnią rozrywając pęta,
Wejdę do wszystkich mózgów i do serc się wtulę:
Żadna dla mnie granica nie będzie zamknięta,
Napróżno moich lotów będą strzedz konsule.
Wejdę wszędzie. Bezwładnym siłę dam, bezwiednym
Myśl. Upadłych podniosę. Znękanych pocieszę.
Światło dam ciemnym. Chléb dam zgłodniałym i biédnym.