Przejdź do zawartości

Strona:Pogrzeb Klemensa Junoszy (Kurjer Warszawski).djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

To nie gościniec równy i szeroki, jeno raczej kręta ścieżyna górska, najeżona głazami, rozpadlinami pożłobiona i wijąca się zazwyczaj szarem pasmem trosk ustawicznych i ciężkiej pracy na kawałek chleba. „Cierni taka moc, a tak mało róż”. Ale ani trudów znój, ani widmo niedostatku nie odstraszały Junoszy. Toż niedarmo w jednym z dawniejszych swoich utworów żartobliwie i pogodnie wypowiedział on prawdę, że
„częstokroć życie ludzkie jest tylko licytacją in minus.”
Zaprzęgając się do literackiej taczki, nie o swoim tedy myślał dobrobycie, lecz o tem ziarnie zdrowem i pożytecznem, które czcionki drukarskie roznoszą hen po ziemi, setne w niej rodząc owoce dobra społecznego.
Z tą myślą i z tą wiarą, jął się orki literackiej.
Jakże różnorodne były pola tej pracy! Utwory humorystyczne wierszem i prozą, poezja i artykuły społeczne, korespondencja i krytyka, powieść i nowela, utwory dramatyczne i fotel redaktorski — oto liczne i różnolite sfery działalności piśmienniczej zmarłego.
Ale z tych sfer najwłaściwszą, najulubieńszą i najowocniejszą było powieściopisarstwo. Junosza, powieściopisarz i nowelista, zdobył sobie niezatartą kartę w literaturze ojczystej.
Na posterunku powieściopisarza stawał, jako pracownik, zbrojny wielkim talentem, wielką znajomością życia i wielkiem sercem. Kochał gorąco swoje społeczeństwo, i ta miłość była mu talizmanem, który strzegł zawsze pogody ducha i szarą grudę życia przetapiał na kruszec czci dla ideału.
Rzecby można słowami poety, że, jako życia swego przewodnie zadanie, Junosza postawił:

„Snuć miłość, jak jedwabnik nić z piersi swych snuje;
Lać ją z serca, jak źródło wodę z wnętrza leje;
Rozkładać ją, jak złotą blachę, gdy się kuje;
Z ziarnka złotego siać ją, jak się zboże sieje...”

I ztąd też czerpał ową moc ożywczą, która przez drogę ciernistą i twardą iść mu pozwoliła bez skargi na ustach, chociaż pieszczone w sercu ideały nie znajdywały na zewnątrz odbicia; ztąd czerpał owe barwy jasne, któremi malował swoje postaci. Troska była mu chlebem powszednim, życie mu się nie uśmiechało; ale on się uśmiechał do życia, sercem i myślą wzlatał nad poziomy i chmury trosk pogodą duszy rozjaśniał.
Znany aforyzm, czy raczej paradoks, mówi, iż niewiele wart człowiek, nie mający nieprzyjaciół. Nie