Strona:Poezye oryginalne i tłomaczone.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
CXV.

Głos się jéj zatym nie wie skąd odzywa:
„Niech strach opuszcza (mówi) myśli twoje!
Bądź tylko mądra, jakoś jest szczęśliwa;
Twój to jest pałac, twoje to pokoje!
I co widzisz i coć się ukrywa
Do czasu: wszystko miéj pewnie za swoje!
Lecz ciekawości pod mądry rząd nagnij
A wiedziéć tego, coć tają, nie pragnij.„

CXVI.

Prosi jéj potym ochmistrz niewidomy
Do napalonéj cynamonem łaźnie:
Gdzie suknie oraz złożywszy i sromy,
W pachniących wódkach wyciera się raźnie;
A gdy z niéj wyszła, kredencerz znikomy
Służbę z królewskiéj stawia na stół kaźnie:
Ale ma gołe do wszelkiéj usługi
Słowa, za panny: i głosy, za sługi.

CXVII.

Wygodne z kuchnie, po tak długim poście,
Przypraw wybornych wydają potrawy;
Psyche téż, godnéj, żeby do niéj goście
Zstąpili z nieba, nie odrzuca strawy.
A wtym na chórze zgiełk wesoły roście,
Różny instrument i głos niechropawy
I rękę chyżą, wyborne języki
Pochwala, ale nie widzi muzyki.

CXVIII.

Już téż spokojna, po dniowym hałasie,
Noc następuje, pędząc światło przodem.
Już i ta gwiazda, przy któréj się pasie
Zwierz leśny, świeci jasno nad zachodem.
Psyche téż myśli o potrzebnym wczasie,
I nierozdzialnych panien za przewodem,
Do uciszonéj sypialnéj komnaty
Wchodzi i w namiot kładzie się bogaty.