Strona:Poezye cz. 2 (Antoni Lange).djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przemieniła szarańcza w beznadziejne kiry.
Wszystko pożarła ciżba ta niezwyciężona:
Tu był wątek rozpaczy Sira Robinsona.
I, gdy szedł wśród tych krzaków, co rzadkiemi grupy
Sterczały na zagonach niby kościotrupy,
Na żaden ból nieczuły — ten yankes plantator —
Łzy miał w oczach, gryzł wąsy, przeklinał ekwator,
Gdzie w płomieniach się rodzi owa czerń zatruta.
I potrząsał połami białego surduta,
I targał rudą brodę — i by zakląć czary,
Pluł wciąż, jedno po drugiem ćmiąc wonne cygary
I mówił: Tam do licha! Wszystko mi przepadło —
Zginąłem przez tę hordę szarańczy zajadłą.
Wszystko mi tu wyżarły przeklęte potwory,
A tak mi się bogato uśmiechały zbiory.
Zrujnowany do szczętu — zniszczony, zgubiony...
I cóż mi pozostało — trzy, cztery miliony.
Jak się ratować? Jakąż tu zrobić oszczędność?
Pierwszą rzeczą w businesie siła i bezwzględność.
Co mi zniszczyła krwawa szarańcza z równika,
W małej cząstce odbiorę z pracy robotnika —
Siła wyższa. Dziesiątą spłacę część hałastrze —
I jam nędzarz. Więc niechaj dadzą mi po piastrze —
Toć zawsze tysiąc piastrów... Jestem zrujnowany!
Przepadł — do milion dyabłów — mój zbiór bawełniany.
Ha, do pioruna! gdybym pod ręką miał kogo,
Tobym go zdusił — zdeptał...
Tak marzył złowrogo
Sir Jonatan Robinson...
(Działo się to wszystko
W Ameryce, nad rzeką, co nosi nazwisko
Ohio — w Stanie Illinois — w bawełnianych stepach,