Przejdź do zawartości

Strona:Poezye cz. 2 (Antoni Lange).djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ryby wód i korale, pełzające gady,
Ptaki powietrzne, turów i wilków gromady.
I życie dookoła bujnie zaszumiało:
Śmiało się i dyszało, drgało i śpiewało!

W końcu znużeni trudem tylu wieków ciemnych
Zapragnęli spoczynku i na głazach ziemnych
Spoczęli. — Po olbrzymim tym akcie tworzenia
Ciała ich i ich dusze mdlały ze znużenia.
I radować się jęli na swoją robotę
I marzyli, na gwiazdy spoglądając złote. —
I oto mówić jęli: świat już ukończony
Cóż teraz czynić będziem? Czy nam w górne strony
Ulecieć? czy się rozwiać w mgły niedotykalne,
Czy zostać i w łańcuchy skamienieć tu skalne? —

Więc jedni tak mówili: Świat pójdzie swą drogą,
Ale w górnych błękitach niema dziś nikogo,
Coby czuwał nad ziemią; więc płyńmy w lazury —
Zasiedlim drogi mleczne — i tęcze — i chmury;
Będziem codzień zapalać oraz gasić słońca —
Między niebem a ziemią niech nieustająca
Będzie wymiana nocy z dniem — i z zimą lata...
Wzwyż — niechaj płynie nasza gromada skrzydlata.

Ale inni mówili: — My nazbyt zmęczeni —
Ciała nasze zbyt ciężkie dla górnej przestrzeni:
Zostańmy lepiej tutaj śród znanej dziedziny,
Toć wszystko nam zawdzięcza tu swe narodziny.
Dość trudów dla tej wyspy, którą stworzył święty
Żółw!... Mamyż lecieć jeszcze w górne firmamenty?