Strona:Poezye cz. 1 (Antoni Lange).djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie mieli — i żadnych rozczarowań; w ich sercu była próżnia, ale nie czuli jej, bo już się stała ich żywiołem — i dobrze im było z tą próżnią. I świadomie grali komedyę uczucia — i dobrze im było z tą komedyą...
Ale bolesny był los tych, którzy śmiech lub obojętność mieli echem swych uczuć i tych, którzy byli bez echa zupełnie...
Był jeden, który tak mówił:
— Miałem niegdyś sen tajemniczy. Śniłem, żem nieznanemi drogami wszedł do nieba i przed obliczem Boga samego stanął. U Boga była księga wielka, w której losy wszystkich ludzi były powiedziane. I oto Bóg mi dał księgę, a w niej wyczytałem twe imię...
Ale dziewczyna śmiała się z niego — i odszedł z sercem pękniętem.
Był inny, który mówił jakby sam do siebie.
— Jest jedna kobieta na ziemi, którą kocham, a której nie znam i nigdy może nie poznam... Niejedna jest do niej podobna — ale żadna nie jest nią samą... Niejedna mi pokrewna, ale żadna nie jest jedyną!... I dotąd moja pierś bez echa...
I żadne nie odpowiedziało mu echo.
A straszny był los tych, którzy — choć rwali się ku sobie — nigdy nie doszli do jedności, bo jakiś rozdźwięk tajemniczy był między niemi i miłość ich była raczej walką, niż harmonią — i straszny był los tych, co się zawiedli i płakali swej omyłki.
Był jeden który gonił dziewczynę, a ona przed nim uciekała; więc odszedł i inną ruszył drogą, a wówczas ona pobiegła za nim.
Był inny, którego dziewczyna goniła, bo uchodził od niej; dogoniła go wreszcie i wyrzucała mu obojętność. Więc się ku niej zwrócił i rzekł: Twój jestem! nie opuszczaj mię! — a wtedy ona go opuściła.
Byli tacy, co mówili do siebie: Chciałbym cię ko-