Strona:Poezye cz. 1 (Antoni Lange).djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i obłędy — i szały są we mnie, one drgają w moich żyłach niewidzialnych, tętnią w mojem sercu, huczą w moim mózgu. Te cierpienia — to moje minuty, te cierpienia — to moje skry, te cierpienia — to ja! Ja z nich powstaję, a z nich się rodzi moje słońce — moja radość — mój geniusz! Nie, ja powstrzymać ich nie mogę, nie mogę przyspieszyć... Przeznaczenie nade mną...
Art. O, biedna siostro moja, czemuż drogi nasze są rozdzielone? Czemuż nie możemy wspólnie pracować nad ulżeniem losu człowieka?
God. Dziwnie stałaś się tkliwą, siostro, dla tego plemienia. Czemuż ty się im nie objawisz, istoto ułudna, która wszystkim widzialna — tysiące masz form coraz innych? Czemuż nie zejdziesz między ludzi i nie powiesz im: Oto jestem! Poznaliby połowę tajemnicy...
Art. Prawdę mówisz. Kocham ludzi, a jednak objawić się im nie mogę, bo mi tylko z tobą współdziałać wolno. A cierpię dlatego, że tęsknię za wybrańcem moim, ale wiem, że on dopiero wówczas dla mnie przeznaczony, kiedy twoje słońce zabłyśnie i kiedy zabrzmi twój hymn, jako zwiastowanie nowego świata.
God. I któż jest ów wybraniec?
Art. Pasterz cudny — Endymion, królewicz Arkadyjski. Widziałam go raz, gdym nocą samotna i szczęścia spragniona, ciemne przebiegała lasy. — Serce moje odtąd spokoju nie zna. Śnił wówczas: pocichu się doń zbliżyłam; w chlamydzie białej — obyczajem pasterzy — odpoczywał w pobliżu stada swoich kóz i owiec. Boski uśmiech okraszał mu lice, pół-zamknięte oczy jaśniały jak błękitne niebo, żyłki niebieskie szły mu od oczu wzdłuż skroni, a złote włosy w kędziorach spływały po ramieniu. Nachyliłam się — i już go miałam obudzić pocałunkiem, gdy naraz straszne ukłucie pierś mi zraniło — moja zbrodnia!
God. Zbrodnia?