Strona:Poezye T. 2.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
III.

Kiedy patrzę na nędzę, co jest życia rdzeniem,
Nędzę ludzi i zwierząt i roślin: ból, trwoga,
Bezradność mię owłada, i chciałbym do Boga
Wołać o miłosierdzie, o żal nad istnieniem.

Ale nie mogę wołać... Jest coś, co okową
Żelazną pierś mą ściska i słowa w niej ścina,
Do ust z serca bijące, jak z ognia lawina — —
I milcząc patrzę w wielką przestrzeń lazurową.



IV.

Stokroć jest drzewu skazanemu lepiej,
Jeśli je piorun odrazu rozszczepi,
Niż kiedy czerw mu wśliźnie się pod korę,
I zwolna drzewo schnie i ginie chore.

I ludziom lepiej, jeżeli zwycięsko
Losy ich zmogą jedną wielką klęską,
Niż jeśli codzień po kropli im bryzną
W żyły powolną, lecz pewną trucizną.



V.

Szalone słonie przed się pędzą
Nie wiedząc dokąd, ani po co?
Nie dbając, co obalą piersią,
Co pod nogami podruzgocą?