Strona:Poezye T. 1.djvu/031

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Pejzaż.

Ponad krawędzią Granatów posępnych
Nagle zajaśniał blask słaby i mały,
Jakby się zatlił mech na wierzchu skały
Od ogni której gwiazdy z nieba zstępnych.

I potem wyszła zwolna z poza grani
Gwiazda i biegła między gwiazdy złote
Rozjaśniać nieba cichego ciemnotę,
Wyżej i wyżej wznosząc się w otchłani.

A kiedy ona szła świecąc, ze ściany
Czarnej granatów błysło światło nowe,
Mdłe i omglone, błękitno-różowe,
I zwolna w półkrąg wzrastało świetlany.

Ów półkrąg coraz wyżej się podnosił,
Rozszerzał, mieniąc się coraz tęczowiej,
I poblask rzucał szklisty granitowi,
Jakby go deszczem łez perłowych rosił.