Strona:Poezye Mieczysława Romanowskiego.pdf/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Swtorzon do krwi, nie szukał we mnie świeżej strawy —
Patrzał bystro, lecz w oczach jak promyk bladawy
Przebiła się czasami jakaś niema żałość,
Od której mi do serca powracała śmiałość,
I chociaż noc wczorajsza w pamięci mi stała,
Coraz więcej pierś moja z nim się oswajała.
A wilk jakby zrozumiał ca ja myślę w duszy,
Stanął, wpatrzył się we mnie, w górę podniosł uszy,
I pomiędzy jodłami krążył w około mnie,
Coraz ciaśniejszem kołem, coraz bliżej do mnie,
Aż przyszedł tak, że mógłem uderzyć go nożem,
I stał, a jam czuł litość z tem stworzeniem bożem.

„Stalim tak. Ja czekałem czy na mnie nie skoczy.
On mi ciągle jednako smętnie patrzał w oczy,
Jakby mi chciał powiedzieć że mu źle wtym boru
Gdzie każdy go się lęka jak złego upioru,
I zabija gdy może oszczepem lub kulą.
A czasem mu się oczka świecące tak czulą,
Jak gdyby mi dziękował że ja z nożem stoję,
I zaszkodzić mu nie ma złości serce moje.