Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/738

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Bo nieprzyjaciel pod swemi rozkazy
Lepsze miał pole i sił dziesięć razy;
Drużyna, skwapna na bojowe dzieła,
Orężno bystrą rzekę przepłynęła,
A nim się wojsko szykowało nasze,
Skruszono włócznie, trzaskano w pałasze,
I mała garstka pogardzonej rzeszy
Dostojnym plonem zwycięstwa się cieszy.
Już lotnej sławy tryumfalne pieśnie
Całą mi bitwę doniosły zawcześnie:
Jak się Konstantyn, jak się Janusz ściera?
Jak wziął Zapolczyk imię bohatera?
Jak wszystka młodzież uwieńczyła głowy,
Tratując hufce końskiemi podkowy?
Gdzie stali piesi? gdzie królewska świta?
Gdzie zaś Wołyńcy, gdzie Geta i Scyta?
Jak zbito wroga? jak wielkie książęta
I wielkich wodzów zakowano w pęta?
Wiemy już wiemy, ileś rozsiał grozy,
Jakieś proporce, jakie wziął obozy,
Jak kędy stała moc nieprzyjacielska,
Gdzie w lasach, w polach walają się cielska,
Kto z nich utonął, kogo miecze gniotą,
Gdzie grunt skrwawiony rozgrzęznął na błoto.
Już o tem wszystkiem lud po miastach prawi,
Już za zwycięstwa Niebu błogosławi;
A mnie, zaiste, mnie, com tyle rada,
Jakiemiż dzięki modlić się wypada
Wielkim Niebiosom, że odzyskam przecie
Męża wielkiego, jak niemasz na świecie!
Że ów słynący władzą i podbojem,
Mąż bohaterski jest małżonkiem moim!
Tu Scyta w bitwach dwudziestu się płoszy,
Tu leżą ziemie pobitej Wołoszy,
Owo sąsiedni kraj upokorzony,
Kraj, co się pozbył całej swej obrony.
Wróg nasz fałszywy niedaremno blednie: