Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/694

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W pustem urwisku skały, w krzemiennej jaskini,
Mieszkał gryf złotopióry, ptak wieszczy, najstarszy,
Co u zwierząt i ptaków trzymał sceptr monarszy,
Co znał ich tajemnice i rozsądzał spory.
Dwór jego niezliczony, — rada, senatory,
Służba obojga królestw jego tron otacza.
Mienią się jasne pióra monarchy skrzydłacza,
Jego szyja miękkiemi kędziory okryta,
A na czole wyniosłem drga szlachetna kita.

Przy starszych, strojnych w rogi i potężnych władzą,
Krzepkim węzłem związani bracia się gromadzą,
Słoń przywódca gromadę szykuje w orszaki.
W pierwszym rzędzie stanęły chyżolotne ptaki,
Dalej idą zwierzęta — a gryf, jako życzą,
Wzniósł nad niemi poważnie laskę sądowniczą,
I rozpostarł na ziemi kobierzec czerwony,
I miecz sprawiedliwości wziął w potężne szpony.

A więc jękły skargami i ptaki, i zwierze,
Słyszy sędzia bezprawia, morderstwa, łupieże:
Owdzie porznięta dziatwa, owdzie dom zgwałcony,
Owdzie gniazdo wydarte, tam las wypleniony.
Sędzia słucha — a sroka skrzecząca po lesie
Żałobę pokrzywdzonych przed trybunał niesie,
Papuga zaś ciemięzców uniewinnia głowę,
Silny miecz wykonywa wyroki sądowe.
Pod mieczem wilk-morderca, wieloryb-pirata,
Pod mieczem pada orzeł, miecz sępy rozpłata.

Już miano sąd zawiesić, już gromadna rzesza
Od kratek sądowniczych do domów pośpiesza,
Kiedy piękny Apollo stanął wpośród zwierza,
I cytarę nastroił, i w struny uderza,
I zwierzęta pozdrowił uroczemi słowy.

One spuściły grzywy, uchyliły głowy,
Gwar ucichł, — i Apollo, natchniony widocznie,
Zakołatał we struny i tak mowie pocznie: