Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/685

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Znam Cię, rycerko! i Twe imię święcę,
Po jasnej wieży i palmie, co w ręce.

Tak jest — dziewictwa niepojęta władza
Nawet i Świętych z Olimpu zgromadza.
wielki Kostko! zasługami twemi
Pięknyś dał widok Niebiosom i ziemi.

Otoś porwany, wzniesiony wysoko,
Mocy niebieskie widzi twoje oko,
I wobec Świętych otrzymuje prawa,
Pełnemi pierśmi Niebem się napawa.

U źródła świata czerpie napój słodki,
I w morzu Bóstwa ma przystań dla łódki,
I bez znużenia rozpatruje z blizka
Promień, co z Bożej źrenicy wytryska.

I cóż dziwnego? wszak znaczno na twarzy,
Znaczno na oczach, jak serce się żarzy;
Ogniów miłości żarliwego ducha
Mróz nie zaskrzepi i wiatr nie zadmucha.

Miłość płomienna i męska odwaga
Przeciwnościami najsilniej się wzmaga,
Ani się wichrów, ani lęka fali,
Mróz ją rozedmie a miłość zapali.

To ziemi śpiewam — dalszych cnót gromada
W Niebiesiech swoją tajemnicę składa,
A cnota ziemska, jako zwykle doma,
W Polsce i Litwie szeroko świadoma.

Snadź to nasz ziomek u Pana zjednywa
Błogosławieństwo obfitego żniwa,
Snadź z jego modłów nie grozi nam susza,
Deszcz chlebo-rodny zagony przyprósza.

Rodaka pewno zasługa i praca
Od nas morowe powietrze odwraca,