Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/575

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A nie miałem na myśli choćby jedną chwilę,
Aby pisać szyderskie lub gorzkie paszkwile.
Tyś pierwszy ze spokoju wyrwał moją duszę,
Że do walki niechętnej uzbrajać się muszę!
Ktośkolwiek, ja cię gdańskim nazwę pacholikiem,
Żeś się targnął na króla potwarczym językiem.
Król nasz chrobry, okrutnym przez ciebie nazwany,
Nad którego nie postał między chrześcijany
Monarcha większy w boju, ni w obradnej todze.
Warteś, kłamco, by potwarz pokarano srodze,
Aby topór oprawcy spoczął na twej głowie,
By cię na rusztowaniu szarpali krukowie,
Żeś po ziemi niemieckiej, od grodu do grodu,
Puścił kłamstwa o ludziach naszego narodu,
Że się z Turkiem zmawiamy, że sarmacka zdrada
Ku zgubie chrześcijaństwa zasadzkę układa.

O! straszliwie, straszliwie o pomstę już woła
Zbrodnia gdańskiego ludu, co, niepomny zgoła
Na swą wierność, prawemu panu się wydziera
I nie waha się czernic imię bohatera,
Przed obcemi narody wymyśla potwarze.
Ty ich wszakże pochwalasz, a gdy prawda każe
Wyznać, że wiarołomni i chętni do zmiany,
Usprawiedliwiasz zbrodnię, wielbisz rokoszany:
Że się rokosz we Gdańsku sprawiedliwie szerzy,
Że gdańskich buntowników pochwalić należy,
Iż złamali przysięgę, stargali okowy,
Któremi ich ujarzmił jakiś król surowy,
Że ich woła ojczyzna, wiara i swoboda,
Że każdy zniesie męki, nawet życie poda,
Że Gdańszczanie swobodni w całych Prusiech jedni...
Przecież są inne miasta, cały kraj sąsiedni.
Wszak w Elblągu, w Toruniu bez żadnej odmiany
Skarbiec swobód dawniejszych święcie zachowany,
Owszem król je pomnaża i w swej łasce żywi.
O ślepoto! bogowie, jakżeście cierpliwi!