Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/572

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W czarnym dymie i kurzawie,
A Władysław, pewien żniwa,
Trackie półki w proch rozrywa.
Kula z ogniem drga i skacze,
Miejskie ściany rwą kartacze;
To Marsowe krwawe posły
W okolicy strach rozniosły.
Ich poselstwo, trzykroć biada!
Krew i ogień zapowiada;
Biada wioskom! wpośród zgliszczy
Głód i wojna pole zniszczy.
Lecz Władysław trzaska głowy,
Jakby mściwy grom Jehowy;
Leci w tłumy, a z nim wiara,
Nie na niego łuk Tatara!
Nie na twardo kutej zbroi
Bezpieczeństwo jego stoi;
Bohatera grot ze stali
Ani oszczep nie obali,
Bo go wspiera Pańska ręka;
Bo się cnota nic nie lęka;
Bóg jest mściciel złych bezprawi,
Bóg tę garstkę błogosławi.
Tłocz i spieraj w imię Boga
Zatracony zastęp wroga!
Z tobą ojca myśl pobożna,
Z tobą cuda tworzyć można.
Nów rogaty, to ich godło,
Lecz nas rogiem nie ubodło:
Księżyc schodzi z bojowiska,
I złośliwem światłem błyska.
Turczyn gwiazdy miał w rachubie,
Że przyświecą naszej zgubie,
Lecz złe gwiazdy już bez siły
Za górami wstyd swój skryły.
Już czereda ledwie żywa
W zimnych rzekach krew omywa,