Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/316

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Patrzaj, jak żagiel na masztach opada,
A liny głucho skrzypią na żelezie;
Czyżby to cała wymarła osada,
A okręt samych nieboszczyków wiezie?
— Strach mi! aż włosy jeżą się na głowie!
Drżącemi dłońmi nie utrzymam wiosła!
— Bóg z tobą, starcze! — pustelnik odpowie —
Opatrzność Pańska tutaj nas przyniosła.

∗             ∗

Łódka podpływa... wtem — słyszę... o biada!
Rozległ się łoskot i huk tak ponury,
Jakby się piekieł zatrzęsła posada,
Jakby sto gromów uderzyło z chmury,
I... na dno morskie fregata się spuści,
Pożarta wirem bezdennej czeluści.

VIII.

Zgłuszon łoskotem, nic nie wiem, nie pomnę,
Jakem się ocknął na rybackiej łodzi;
Wkoło spojrzenie rzucam nieprzytomne:
Łódka wiruje po szumnej powodzi,
Nad którą jeszcze świeża piana lata,
Gdzie zatonęła nieszczęsna fregata!

Chwyciłem wiosło i całemi siły
Grzmocę po fali — łódź żwawiej umyka.
Oczy rybaków na mnie się zwróciły,
Widziałem przestrach w twarzy pustelnika.

— Kto to? mój ojcze! — spyta rybak młody —
Czy trup? czy szatan, co w piekło zabierze?
Nawet pustelnik struchlał siwobrody,
Ruszał ustami, snadź mówił pacierze.
A łódka żwawo płynie po zatoce,
Ja silnem wiosłem po odmętach grzmocę.