Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/303

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tyś szatan! piekielna niech skarze cię siła!
Tyś zabił ptaszynę, co wiatr wywróżyła!
Tak klęli żeglarze mordercę.

Lecz Bóg się zlitował — po długiej katuszy
Zaświtał dzień dłuższy, jaśniejszy.
U moich współbraci weselej na duszy,
I moje przeklęctwo się zmniejszy.

Mówiono, gdym przyszedł do zgody powoli:
— Ej, miałeś ty słuszność, niebożę!
Albatros przeklęty był sprawcą niedoli,
Sprowadził mgły gęste na morze!

A fala wiruje, a leci fregata.
Szybuje pełnymi żaglami,
Na morzu tamecznem, na końcu już świata,
Nie pływał nikt pewno przed nami.

Wiatr ustał... fregaty już nic nie kołyszy,
I żagle na masztach powisły.
Nastały dni straszne spoczynku i ciszy,
Najcichszy głos ludzki wyraźnie się słyszy,
A trwoga przebiega umysły.

Na niebie lśni barwa ponura, miedziana,
Przeraża widokiem zjawiska,
A kula słoneczna krwią zda się nalana,
Czerwone promyki wytryska.

W piekielnych męczarniach dzień po dniu nam świta
Cisz martwa na całym przestworze,
A nasza fregata stanęła jak wryta,
Doczekać się wiatru nie może.

Nic wkoło nie widać... wciąż fala i fala;
Nie wytrwać znojnego gorąca:
Mordercze pragnienie wnętrzności rozpala,
Choć woda fregatę potrąca.