Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Matkę sercem i duszą
Woła z ciemni grobowej;
Święteż słowa być muszą
Tajemniczej rozmowy!
— Jam tu pastwą złych losów,
Jam tu pastwą męczarni:
Przyjdź tu, matko z Niebiosów,
Popieść, ulżyj, przygarnij!
Och! sieroto! w tej ciszy
Święciej, niźli nam w tłumie:
Twoja matka cię słyszy,
Chrystus boleść rozumie.
On ma sierot na względzie,
Duchem zleci tu matka,
I stróż Anioł przybędzie
Dla dzielenia opłatka.
Przyjmij z okiem wesołem,
Daj cześć, jak im należy;
Z matką, z Stróżem Aniołem
Siądź do skromnej wieczerzy.
24 grudnia 1858. Wilno.



DO BOLESŁAWA NOWIŃSKIEGO.

Cny panie Bolesławie, co też myślisz sobie?
Że cię Jacek za króla ubrał w garderobie,
I żeś był do Zygmunta podobien z oblicza,
I żeś wziął za kanclerza Karabanowicza,
I że ci, na złość cieniom Zygmunta Augusta,
Odyniec końcówkami napakował usta, —
To sądzisz, żebyś shańbił twą koronę złotą,
By pod dach wierszoklety przytrzepać piechotą?
Nie, najjaśniejszy panie, to pycha junacka!
Korony i purpury — wszystko w ręku Jacka!
Jak on kurtę wykroi, fałdy poprzymierza,
Pachołka zrobi z króla, a szewca z kanclerza.