Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/096

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
IV.

Lub baw się w żołnierza, weź kij mój sękaty,
I hasaj dokoła stodoły i chaty,
Ja-ć szablę wystrugam z łuczywy;
Gdy pójdziesz do wojska, ej! będzie do twarzy:
Twój mundur, twój kaszkiet od złota się żarzy,
A rumak — kasztanek lub siwy!
Szablica, ostroga błyszcząca ze stali,
A wąsik runieje, a oko się pali,
Dziewczęta ci z całej lgną włości;
W gospodzie, czy w domu, na każdej zabawie,
Ty jeden rej wiedziesz i głośno, i żwawie,
A każdy ci z chłopców zazdrości!

V.

Cóż z liry za korzyść? Ot marnie zaginie;
Ubogi syn pieśni, w ubogiej wioszczynie,
Daremną zamęczy się pracą.
Tu rzadkie obsiewki, dożynki, wesele,
Tu chleba niewiele i zabaw niewiele,
Niewiele grajkowi zapłacą.
— Ej, dziadku mój, dziadku! — odpowie mu wnuczę —
Ot ja cię dobrego sposobu nauczę:
Rzuć wioskę, gdzie żyją nędzarze;
Weź skrzypkę i pytaj, gdzie ludzie bogaci,
Tam każdy posłucha i hojnie zapłaci,
I drogę do inszych pokaże.

VI.

Ja kiedy wyrosnę, gdy skrzypkę mi kupią,
Tak pójdę na świecie — to wcale niegłupio;
Obaczysz, jak mi się poszczęści.
— O dziecię! — rzekł starzec — nie bluźnij w ohydzie.
Niech raczej z pieśniami zaniemieć ci przyjdzie,
Niż o drzwi bogaczów tłuc pięści!
Gdy nędzarz w tej wiosce wyprawia biesiadę,
To serce grajkowi życzliwe i rade,
Gospodarz najwyżej go mieści;