Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/500

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
WIEŚNIAK.
Bo dziatwa wyuczona nie słucha starszego,

Myśli, że wszyscy głupi, że wszyscy prostacy,
Czytać się nie nauczy, a odwyknie pracy.
Zresztą, dobrze zważywszy, głupstwo to czytanie:
Chłop, choćby umiał czytać, księdzem nie zostanie,
Urzędnikiem nie będzie, dziedzictwa nie kupi;
A czy jeden piśmienny, z przeproszeniem, głupi?
Rolnik niech umie orać.

STEFAN (do siebie).

Serce się rozrywa!
Jaka satyra ostra! jaka sprawiedliwa!
I sprostuj tu u ludu wypaczone drogi,
Rzuć kamień na ciemnotę lub na złe nałogi!
Straszna rzecz!

(Do wieśniaka):

No, a teraz, mój kochany wójcie,
Mówcie jak na spowiedzi — o nic się nie bójcie:
Czy dobre wasze życie? czy raczej mieć insze?
Czy lepsza dla wieśniaka pańszczyzna lub czynsze?

WIEŚNIAK.
Widzi wielmożny panicz... trzeba ruszyć głową.

Dobre i to i owo, złe i to i owo...
Czynsz, byle sprawiedliwy, to każdy go woli;
Lecz jaka sprawiedliwość na nierównej roli?
Jeden ma same piaski, drugi same gleje,
Jednemu grunt wysuszy, drugiemu zaleje,
A czynsze jednakowe. Gdyby pan poznawał
Każdy szmatek łąk naszych, każdy gruntu kawał,
Byłaby sprawiedliwość, pracują czy płacą.
Są bogaci, ubodzy, dobrzy i ladaco;
A bez dozoru wójta, pańskiej zapomogi,
Byłby jeszcze uboższym, kto dzisiaj ubogi;
Albo wieśniak leniwy, niepoczeiwej duszy,
Spustoszy kawał gruntu i sam w świat wyruszy.