Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/341

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Otoczyłbym obławą cały obszar łasa;
Człek się dobrze zabawi, uczciwie pohasa,
A w dodatku i naród wspominałby wszędzie,
Bo wilczysko ich trzody pustoszyć nie będzie.
Gdybym ja czytał książki... powoli, powoli,
Wyczytałbym, co piszą o uprawie roli,
Począłbym własne grunta wyorywać lepiej,
Jakiś się nowy koncept na gruncie zaszczepi...
O święty Mateuszu! intrata się sporzy,
Jeden, drugi zobaczy, że idzie niezgorzej,
Poczną próbować szlachta, a dalej wieśniacy,
Jedni oszczędzą kosztu, drudzy sobie pracy/
Ot będzie i zasługa: skorzysta lud Boży.
święty Mateuszu! o święty Ambroży!
Daj mi, panie, naukę i książki, co w szafie,
A w lesie już ja sobie zaradzić potrafię,
I nie będę się skarżył, że mi w sercu bodzie,
I nie będę z drzewami gawędził na kłodzie,
I Bogu się zasłużę, i sobie wystarczę.
No, panie — czas na obiad.

HENRYK.

Dziękuję ci, starcze!
Nauczyłeś mię goić ciężką w sercu ranę:
Z poety słów ja czynu poetą zostanę.
Czynu!... na tej pustyni... tak! żaden pan świata,
Żaden rycerz, poeta, żaden dyplomatą,
Niema tak pięknej drogi w swych działań zakresie,
Jak Litwin dobrej woli, w nędznej chatce w lesie!
Witaj mi, chatko leśna, ustronna, wieśniacza,
Którą tyle serc biednych a dobrych otacza!
Oni pracują krwawo — pracujmyż pospołu:
Piękna niwa do pracy!

MATEUSZ.

Dano już do stołu.
My o gruszkach na wierzbie pięciem, jak w malignie,
A tam pieczeń się spali i zupa ostygnie.