Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/338

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Miłość rodzi gorączkę, a z gorączki — miłość;
I tak idem per idem, jak mówi wikary,
A do końca nie trafim.

HENRYK.

Nie bój się, mój stary!
Gorączka już minęła, a miłość ochłodła.
Chcieć Maryi zapomnieć — byłaby myśl podła,
Poprzysiągłem raz kochać i uczuć nie zmienię;
Ale nazbyt gwałtowne przygasły płomienie.
Nic mi obrazu Maryi z serca nie wyziębi...
Ty nie wiesz, jak to słodko w tych ostępów głębi
Marzyć o niej, przebaczyć jej płochej pustocie,
Odnawiać miłych wspomnień niezliczone krocie,
Wywołać cień jej ducha wyobraźni siłą,
Szczebiotać z nią i gwarzyć, jak to się gwarzyło
W szczęśliwsze chwile życia, jak tu czas upływa!
Nie uwierzysz, mój stary!

MATEUSZ.

Będzie recydywa!
Nerwowa, czy sercowa, albo razem obie.
Ej, panie! jak Bóg miły, strzeż się po chorobie!
Na dwoje babka wróży — ja tu niewidomy,
Byłem świadkiem niedobrej u pana symptomy:
Pan gadałeś sam z sobą — czy pan to pamięta?
O święty Mateuszu! Małgorzato święta!
Patrzę... to pan... podchodzę... i bliżej znów patrzę:
Gada... macha rękami, jak aktor w teatrze...
Może przez pięć Ojcze nasz — ja cały się trwożę;
Gorączka, myślę sobie, nie dopuszczaj Boże!
A po takich cierpieniach, o święty Sylwestrze!
Wszystkie momenta życia stoją na regestrze!
Gadać samemu z sobą — to, uczciwszy uszu,
Grozi coś mentus captus.

(Świdruje sobie po łbie).