Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/316

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dwie krówki, wędkę z haczkiem i gołąbków dwoje, —
A już się ja o przyszłość nic a nic nie boję!
Znani ojca... on zezwoli... on pobłogosławi.
Otóż jak będą na nas patrzali ciekawi!
Jak nam zajrzą zawistni! — lecz nie nasza wina:
A poco świat dla złota serca zapomina?
Niechże teraz zazdrości, niechaj się nam dziwi!
Jak porzucą egoizm, to będą szczęśliwi:
Wszak tacy sami ludzie, jak my, tak i oni,
Wszak Pan Bóg szczęścia duszy nikomu nie broni.

HENRYK (klęka z zapałem).

O luba! dziecko Niebios szlachetne i piękne!
Z tobą się ciernistego życia nie przelęknę:
Tyś zamknęła w uczuciu wszystkie marzeń światy!
Nie straszy mię ubóstwo; bo mój duch bogaty!
Ja spełnię twoje szczęście, — o czuję, że spełnię!
Bo kochać tak serdecznie, kochać tak zupełnie,
Kochać potęgą duszy nikt silniej nie zdoła!

MARYA (powstając z uśmiechem).

Ty chciałbyś ze mnie stworzyć ziemskiego anioła,
A ja prosta ziemianka — proszę cię, mój luby,
Kupując chatkę w lesie, pilnuj się rachuby:
Nie przepłacaj, to pierwsze; a twem okiem wieszczem
Patrzaj, czy dach gruntowny, by nie płynąć z deszczem;
A ważniejszy od pierwszych, to warunek trzeci,
Aby w lesie dość było poziomek i kwieci.
A zresztą Bóg nad nami, dziej się Boża wola.

HENRYK.

Kupię ci piękną chatkę, żyzny zagon pola,
I rzeczkę o błękitnej, kryształowej fali.

MARYA.

A kiedy to nastąpi?

HENRYK.

Za miesiąc najdalej.