Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Hrabia pospiesza dać mu odpłatę
Jeszcze na świeżym stosie popiołu,
Odbić z niewoli niewiasty, dzieci,
Wzmocnić na duchu tych, co upadli,
I w ciepłej jeszcze krwi swoich kmieci
Miecz zahartować, by rąbał zjadlej.

IV.

Sprawa ojczysta, sprawa wiadoma:
Syn winien czuwać, gdy cierpi matka;
Gdy idą bracia, wstyd zostać doma,
Albo oszczędzać krwi swej ostatka!
Ze śmiałą głową, z duszą gotową,
Trzeba iść dla niej na śmierć i klęski;
Więc pod chorągiew Illiniczową
Stawił się rycerz, Marcin Studzieński.

V.

Jutro o świcie wojsko wyruszy,
Wygnać z pod Mira nieprzyjaciela.
Do bolejącej kochanka duszy
Zajrzał jaśniejszy promyk wesela:
Bo zawżdy serce zbywa kamienia,
Gdy powinności przed oczy staną;
Święty ich rozkaz wyrwał z uśpienia
Pana Marcina myśl rozkochaną.
Nie czas o pięknej myśleć Maryi,
Albo rozważać, że serce boli,
Gdy na schylonej braterskiej szyi
Ciąży haniebny powróz niewoli.
Więc rzekł do siebie: Miecza nie złożę,
Póki Tatarzyn w Litwie zostanie!
Mogliby miasto napaść, broń Boże!
Och! a w tem mieście moje kochanie.
Hej na Tatary, moja szabelko!
Mój siwy koniu, do mnie, co żywo!
Mamy przed sobą drogę tak wielką,
Szerokie pole i piękne żniwo!