Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.


Matka Jego — Dziewica,
Jakże święte ma lica!
Jakże oczy miłością płonące!
Ile ludziom łask czyni
W Częstochowskiej świątyni,
Kędy idą pielgrzymów tysiące!

Patrzcie!... — odjął od szyi
Obraz świętej Maryi,
Wyrzezany misternie na blasze: —
Ona naszych prośb słucha,
Ona wzmacnia nam ducha,
Ona w boju hartuje pałasze.

Litwin spojrzał z niewiarą,
I najeżył brew starą,
I cichemi odezwał się słowy:
— Ha! uwierzyłbym może,
Niech mi tylko pomoże
Zwodzicielom mych córek zgiąć głowy!

Dziewczę z twarzą odmienną,
Jakby w tęczę promienną,
W święty obraz wlepiła swe oko;
Wsparła główkę o ścianę,
Marzy dumki nieznane,
Pokraśniała, westchnęła głęboko.

Gadu... gadu... koleją,
Drugie kury już pieją,
Zasłuchali się prości Litwini:
Jak tam Kraków ubrany,
Jakie dzwony, organy
Na wawelskiej zamkowej świątyni.

Litwin pyta a śledzi,
Czy tam wiele niedźwiedzi,
Czy tam dobrze hartują bardysze;
A ciekawa dziewczyna,
Gdy gość książki wspomina,
Rozpytuje, co w książkach tych pisze?