Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W świetny rynsztunek i oręż przybrana.
Stary Poniński smutnemi oczyma
Patrzy na fale i skręty ogniska,
Wolumen prawa w jednej ręce trzyma
A drugą syna do piersi przyciska.
Dwuletnie dziecię w niewinnej swawoli
Oburącz targa za suty wąs dziada;
Dziad zadumany nie zważa, że boli,
Bo cięższa boleść serce mu przejada.

II.

Młoda niewiasta, siedząca w półcieniu,
Zda się aniołem stróżem bohatera;
Drobną mu rączkę zwiesza na ramieniu
I piękną główkę na piersi opiera;
I sama smutna — bo jej dusza tkliwa
Przyczynę smutku u starca zgadywa.
— Żono ty moja, i ty synu mały,
Drodzy wy moi... wy żywi i zdrowi...
Jak smutno myśleć, że Nieba nie dały
Bezpiecznej doli naszemu krajowi!
Jak smutno umrzeć z tą palącą myślą,
Że pod nieprawem berłem panowania,
Już naszych swobód prawa nie określą,
I nic waszego życia nie osłania!
Nieprawny ubiór i Sasa uciski,
Domowe wojny i bratnie niezgody,
Pewno mi wróżą, że już koniec blizki
Naszych praojców najświętszej swobody.
Pod starem prawem ujrzałem świat Boży,
Żyłem pod królem i pod sejmów władzą, —
I nim się kości do trumny położy,
Starego prawa jeszcze nie zagładzą;
Lecz po mnie... po nas... ty i nasze dziecię
Jakże w tej Polsce bezpieczni będziecie?
Elektor saski, co się królem zowie,
Puścił po kraju zastęp rabowniczy;