Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/054

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Rzewny słowik w gęstej knieje
Szczebiotliwe tony leje,
Śpiewa pieśnię miłowania
I tęskliwą myśl odgania.
Ciepły wietrzyk piersi wzdyma, —
Pierś człowiecza nie wytrzyma,
Musi westchnąć z całą siłą,
Tam, gdzie sercu jego miło.
Gdy zarzuci noc oponę,
Jego serce rozmarzone
Z wiatrem lecieć chce od ziemi,
Puka takty słowiczemi,
Rzewną pojąc się tęsknotką,
W lubym dreszczu mdleje słodko.
Z cieniów mirtu i oliwy
Dolatuje odgłos tkliwy:
Arkadyjskich dziecko dolin,
Młodzian piękny, jak Apollin,
Dłoń dziewczęcą dzierżąc w dłoni,
Pieszczotliwie szepce do niej.
.............
Ona rada i nierada,
Słodkim głosem odpowiada,
To ze szczęścia westchnie z cicha,
To młodzieńczą dłoń odpycha,
To trwożliwie, to znów czulej
Ku ramieniu głowę tuli.
Jej opona lśni się biała,
A źrenica iskrą pała,
A jej oddech ciepłem wionie,
A jej serce kipi w łonie.
I dwa serca, słychać zdala,
Niby jedna zdroju fala,
Biją prędko, jednakowo...
Kocham!... kocham!... jedno słowo
Z ust obojga wyleciało.
A Kupido ze swą strzałą,