Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/044

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A jacyż my szczęśliwi jak byliśmy radzi
Ze światła w oknie!
W chatce gościnny strzelec osuszał nam suknie,
Sprawił wieczerzę;
A gdy z myśliwskiej flaszy raz i drugi stuknie,
Gawędził szczerze.
Matka jego, pomimo starości i bólu,
Postać nielada,
O nieświeskim przepychu o księciu Karolu,
Cuda nam gada.
Bo widziała naocznie wszystkie tamte dziwy
Jeszcze z dziecięcia,
Kiedy Stanisław August, król pan miłościwy,
Odwiedzał księcia.
Na dzisiejsze wypadki prawie jak umarła,
Tamtemi pała, —
Jedną swoja powieścią serce mi rozdarła
I łzę wylała.
Powiastka skromna, prosta z wątku i osnowy,
Z łez i goryczy;
Powtórzę ją przed wami jej własnemi słowy:
Słuchaj, kto życzy.

III.

— Ot, co to! Książę Karol, można mówić śmiało,
Morze miał groszy!
I oko nie widziało, ucho nie słyszało
Takich rozkoszy.
Żyje stary Lachowicz, Szybicki Bazyli,
Bukowski szatny:
Ci niechaj wam powiedzą, jak w tę porę żyli,
Jak był człek płatny.
Co szło ptastwa na kuchnię, co miodu, co wina,
A co kapeli!
Jakie bywało książę dziwy rozpoczyna,
Gdy się podchmieli!