Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/036

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Czemu sam z sobą teraz nie gwarzy?
W końcu się czując zdrowszy i żwawszy,
Zniknął, nikogo nie pożegnawszy;
Myślą, że poszedł po żebraninie,
I pamięć o nim we dworze ginie.

XVIII.
A on z tłomokiem, z wyniosłą głową,

Wybrał się w podróż ze stumilową.
Miał zapas grosza; lecz się nie lęka,
Że go obedrze zbójecka ręka, —
Bo w Słowiańszczyźnie cześć siwej brodzie,
Zwidzie gdzieś na noc, spocznie w gospodzie,
I gdzie przed świtem, w porannej głuszy,
Dalej w pospieszną podróż wyruszy.

XIX.
W miesiąc od wyjścia, Janek szczęśliwy

Już był na wzgórku rodzinnej niwy;
I jako pielgrzym, kiedy postrzeże
Jerozolimskie najświętsze wieże,
Upada na twarz — jakowaś siła
Janka na ziemię jakby rzuciła.
Zaśmiał się, krzyknął, łzy słodkie roni:
Otóż i wioska! otóż i oni!
Otóż ja przy nich! otom u celu!
O dobry Boże! o Zbawicielu!...
Podniósł się, spojrzał z twarzą żałosną:
Gdzie nasza chata? tam drzewa rosną!
Ojciec już umarł, umarła matka...
Ależ brat starszy! ależ gromadka!...
A gdzież kaplica? gdzie chatka stróża?...
Gospoda nowa... a jaka duża!...
Konie się pasą — niedzielna pora
A gdzież jest biały konik Hrebora?
Musiał go przedać — źle zrobił... szkoda!
Żwawy był konik... a krew nie woda...
Skąd się tu wzięły te nowe grusze?