Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/606

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Na niewinnego potwarze wymiata,
Mówiąc: Ten zdrajca, ten z wrogiem się brata,
Ten ranił sługę, co był pod mą władzą,
Ten ukradł konia, co do mnie należy!
Więc do hetmana niewinnych prowadzą,
A ich domostwa oddają łupieży;
Mordują, ranią, gdy rabować nie dasz.
Biorą co wola i niosą na przedaż.
Zamiast starszyznę mieć w zacnej powadze,
Szemrał na króla, rotmistrze, hetmany.
Składał swe zjazdy żołdak zbuntowany
I groźny oręż podnosił na władzę.
Rzadko kto mawiał: Dopomóż mi Boże!
Sławo! ja głowę dla ciebie położę!
Częściej słyszałeś z ust rycerskiej braci:
Służę i czartu, jeśli mi zapłaci!

VIII.

Boleść rwie serce, gdy musimy w pieśni
Wspomnieć te czasy, kreślić te obrazy.
Patrząc na Polskę płakali spółcześni:
Piękna ziemico! zgubionaś sto razy!
Świetna wśród bitew, nieszczęśliwa donia.
Nie drżysz przed Szwedem ani Zaporożem,
Lecz sama własnym zabijasz się nożem.
Grób sobie kopiesz własnemi rękoma!
Nie winuj obcych, że z chciwym zapałem
Biegną ku tobie, czując twe niezdrowie:
Tylko narzędziem Pańskiem są krukowie,
Co lecą martwem nasycić się ciałem.
Nie oni zgonu twojego przyczyną:
Kraje przez siebie, nie przez obcych giną.

IX.

Poczęły trwużiio szerzyć się pogłoski
O nieprzyjaznym dla Polski sąsiedzie;
Że podkanclerzy, zdradny Radziejowski,