Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/597

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Niech Bóg udzieli przebaczenia tobie,
A twoim cnotom swą łaską przyczaili
Plennego wzrostu, co ma ziarno w roli,
W naszych im sercach krzewić się dozwoli!...
Przeszłości święta! tyś nasza mistrzyni:
Nie dla zgorszenia, ale dla poprawy,
Pozwól w twój obraz przypatrzyć się mgławy,
I nie poczytuj nas za świętokradce,
Nie miej za winnych synowskiej obrazy,
Jeśli się zdala przypatrując matce,
Na jej obliczu odkryjemy skazy.
My dobrze serce naszej matki znamy:
Ona tam w Niebie jedną żądzę żywi,
By jej synowie byli od niej samej
Bardziej cnotliwi i bardziej szczęśliwi.
Nam dla przestrogi ona sama powie,
Co nabroiła, kiedy była młoda.
Niewiele grzechów liczy na swej głowie, —
Grzech jej najcięższy miał imię — Swoboda.
Nie ta swoboda, którą ma od Boga
I myśl człowiecza, i niebieski ptaszek,
Co nie dla marnych stworzona igraszek,
Co wie, skąd idzie i dokąd jej droga,
Pilnując kręgu, jak słońce na Niebie,
Ciepło i światło sieje wkoło siebie,
I zna to dobrze, że gdyby zakresie
Śmiała przekroczyć choć na jeden atom,
To zamiast szczęścia, które daje światom,
Straszliwe światu skończenie przyniesie.
Córką zniszczenia jest inna swoboda,
Czynem i słowem w karby nieujęta.
Do której hasło najpierwszy ten poda,
Kto chce narzucić niewolnicze pęta,
Co aby snadniej zhołdować lud Boży,
Sam się poniży, sam się upokorzy.
Na nim się wesprzesz, jakby na opoce,
A on się śmieje w głębi swego ducha,