Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/583

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Takich piosenek nauczył się sporo
Przez swe żołnierskie i dworskie tułactwa;
Lecz myśli święte zawżdy górę biorą:
Był sodalisem Jezuitów bractwa,
Zwykle w Niedzielę lub w dniu jakim świętym
Nosił baldachim ponad Sakramentem,
Sługiwał do Mszy, wiódł księdza pod rękę,
Niósł na Asperges kropielnicę z wodą,
A Matce Bożej śpiewając piosenkę,
Ora pro nobis! grzmiał piersią tak młodą,
Że trudno zgadnąć, czy to człek ten samy,
Co w barwie dworskiej z chmurnemi oczyma,
Powożąc Skargę, u zamkowej bramy
Ledwie bywało lejc w ręku utrzyma.
Bo to powietrze rodowitej kniei
Wzmocniło piersi, jak zbawczą oliwą,
A myśl otuchy i lepszej nadziei
Otarła z czoła zmarszczkę kłopotliwą.
Wąs długi, siwy, co na piersi spada,
Wzniósł się do góry junacko a młodo;
Błękitne oczy iskrzą się pogodą,
Czerstwe policzki kraśnieją u dziada.
Każdego roku jeździł do Warszawy
Odebrać grosze, co miał z łaski króla;
A błogosławiąc kęs chleba łaskawy,
Ubogich wspiera, sieroty przytula.
Swojego rodu zapewniając dolę,
Wykształcał syna w jezuickiej szkole:
A resztę chleba, co urodzi niwa,
Z dobrymi ludźmi wesoło spożywa,
A kiedy czasem zawieja, czy słota,
I nikt nie przyjdzie osłodzić mu życie,
On tęsknem okiem spoglądał na wrota,
Jakby ich błagał o gości przybycie.

XIV.

Tak żyjąc z ludźmi, albo czyniąc modły,
Starzec lat kilka doma gospodarzył,