Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/573

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdzie brat ku bratu oddycha niezgodą,
Gdzie z sąsiadami poswarki zawiodą:
A żadna powieść nie była napróżna:
Bo owdzie grosza, tam serca jałmużna
Rzucona zręczną dłonią apostoła,
Rozjaśnia serca, rozpogadza czoła,
Szeliga wszystko wygwarzył otwarcie:
Lecz była hardość w sercu tego dziada!
Kiedy dla innych kołatał o wsparcie,
Nigdy o własnej nędzy nie zagada!
Bystra źrenica księdza kaznodzieje
Rychło się wpiła w skrytą pierś Litwina. —
Niby nieznacznie pytać go poczyna,
O dom rodzinny, o dawne koleje:
Jak to z Gasztołdem biło się niedźwiedzie?
Co go ze służby pancernej wywiodło?
Czemu szlacheckie zaniechawszy godło,
Został stajennym? i jak mu się wiedzie?
Czy na swą Litwę wrócić kiedy życzy?
Czy jakich krewnych i przyjaciół nie ma?
Z czego żyć będzie, kiedy lejc woźnicy
Już się w zgrzybiałych ręku nie utrzyma?
Gdyby go pytał głosem jałmużnika,
W politowania smutnego sposobie,
Pewnieby Litwin zaciął się sam w sobie
Bo on dla żalów piersi nie odmyka,
Cierpi gdy nędzę wyspowiadać musi,
Chlebem jałmużny pewnie się zakrztusi;
Ale badany znienacka a zdatnie,
Niby gawędząc o deszczu i suszy,
Stary Szeliga wpadł w księdzowskie matnie,
Wysączył przed nim każdą kroplę duszy.
I kapłan przeznał Litwina odludka
Od pacholęcia, od pieluch bez mała;
Powieść to była i prosta i krótka,
A jednak Skardze łezkę wywołała.