Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/571

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A któż tu mieszka? — spytał Skarga rzewnie.
— Wdowa płatnerza... Pomnę ich przed laty:
Tu miał domostwo, tu stały warsztaty,
Dogadzał żonie, jak gdyby królewnie,
Bo było z czego: w Batorowskie czasy
Pancerze, hełmy były bardzo w modzie;
Miał ich w sklepiku ogromne zapasy
Ku prześwietnego rycerstwa wygodzie.
A był to z dziadów, z pradziadów zbrojownik,
U nich rzemiosło szło z ojca na syna;
Bywało pancerz, czy koński nagłownik,
Z żelaznej blachy jak z wosku wygina!
Później postarzał, oślepnął i ginie:
Robota rzadsza, a tu człowiek chory,
Król miłościwy, panujący ninie,
Już do pancerza nie to, co Batory!
Zresztą dziś szlachta bogaciej się stroi:
Wzdycha do lekich weneckich pancerzy.
Już jej domowej nie pokazuj zbroi,
Radaby błyszczeć, jakby święty Jerzy!
A tu... jak Niemcy do miasta nalazą,
Jak poczną stawiać nowomodne kramy,
Sprowadzać szwedzkie z za morza żelazo, —
Gdzież my prostacy z nimi się zrównamy?
Holał nieborak od doby do doby,
I jego mieszek chorzał na suchoty,
A tu z kramkami wędrujące Szkoty
Dawaj go leczyć od ocznej choroby!
I wyleczyli... po trosze... po trosze.
Zabrali oczy i życie, i grosze...
Została żona — poczciwa starucha,
I troje dziatwy — pacholęta jeszcze...
Patrz Wasza Miłość: ot i w ręce chucha!
Nędza nie puści kogo porwie w kleszcze!
A tego roku drogi chleb i mięso,
I wiązki drzewa za szeląg nie dostać:
Nie dziw, że wdowy skurczyła się postać,